Z pamiętnika Romana

Wstęp.

Bohaterem tego pamiętnika jest Roman - świeżo upieczony inżynier oprogramowania. Właśnie dostał swoją pierwszą pracę i znalazł się w zespole programistycznym. Z jego perspektywy oglądać będziemy przebieg przedsięwzięcia, które z różnych powodów zakończy się klęską.

Zespół Romana to:

Waligóra
Menadżer zespołu. Poprzednio pracował jako menadżer w przetwórstwie rolno-spożywczym. Pracę w firmie programistycznej dostał dzięki zabiegom cioci, z której rad często korzysta w swojej pracy.
Henryk
Egocentryk i notoryczny kłamca, który wymyśla niestworzone historie wierząc, że gwarantuje mu to powodzenie u płci przeciwnej. Jego ulubione powiedzenie to: "Prawdziwy programista potrafi pisać w każdym języku, ale pisze w Fortranie".
Edward
Edek to guru programowania obiektowego. Wszystkie dotychczasowe sukcesy zespołu to jego zasługa. Mimo, że posiada ogromną wiedzę, niechętnie się nią dzieli. Niewiele zależy mu na powodzeniu przedsięwzięcia jako całości, lecz tylko na jak najlepszym wykonaniu zadanej mu pracy.
Zofia
Jedyna kobieta w zespole. Została do niego dokoptowana w myśl zasady, że różnorodność punktów widzenia wspiera kreatywność. Wcześniej zajmowała się w firmie parzeniem kawy. Entuzjastka wszystkiego, co związane jest z zarządzaniem jakością i projektowaniem obiektowym.
Zenek
Złota rączka. Znany przede wszystki z tego, że wyeliminował przesłuchy w telefonach firmy, przez dwa tygodnie ignorując swoje zadania na rzecz zabawy śrubokrętem i lutownicą. Projekt, do którego był wtedy przypisany nigdy nie został ukończony, ale i tak cały personel jest do dziś wdzięczny Zenkowi.
Tomasz
Stary wyga, który widział już setki projektów i zna doskonale reguły, które rządzą pracą w firmie. To, że nie jest dziś menadżerem, albo szefem działu, zawdzięcza brakowi znajomości. Do emerytury pozostało mu tylko kilka miesięcy, które planuje po cichu przeczekać. Mentor Romana.

Celem tego pamiętnika jest pokazanie w krzywym zwierciadle pracy inżyniera oprogramowania, a raczej naszego wyobrażenia o niej. Każdy z nas już gdzieś pracował, spotkał się z różnego rodzaju ludźmi, uczył się na własnych i czyichś błędach. Fajnie by było, gdybyśmy z tego doświadczenia skorzystali, by wspólnie napisać historię pierwszego, nieudanego, projektu Romana. Sytuacje występujące w tym pamiętniku są inspirowane, lecz nie oparte na sytuacjach ze świata rzeczywistego.

3 listopada 2006

Uff, w końcu. Po serii śmiertelnie nudnych szkoleń w końcu mogłem zabrać się do roboty. Dzisiejszy dzień minął szybko. Najpierw zostałem przedstawiony mojemu zespołowi. Wydają się życzliwymi ludźmi. Moim mentorem, który ma mnie wprowadzić w zwyczaje panujące w firmie, został Tomek. Następnie dostałem swój sprzęt, a raczej musiałem się o niego wykłócić z niejakim Łukaszem, który po prostu lubił mieć dwa komputery pod ręką "i komórę i laptopa tesz!". Ehh, to było ciężkie. W każdym razie komputer już mam. Tomek obiecał, że niedługo załatwi mi do niego twardy dysk. Uspokoił mnie też, że na początku tak dużo się nie robi przy komputerze, "bo tu na początku projektu się wiele rozmawia i planuje". Dowiedziałem się także, że jutro otrzymamy nowy projekt do wykonania, bardziej ponoć dostosowany do naszego stopnia zaawansowania. Spytałem Tomka, jaki jest ten stopień i jak się zakończył poprzedni projekt. Położył palec na ustach, spojrzał na mnie groźnie i poszedł na kawę.

Resztę dnia spędziłem, szwędając się po pomieszczeniach i popijając herbatę.

Wychodząc z pracy zauważyłem naszego menadżera, Waligórę, jak rozmawiał przez telefon. Chyba z ciocią, bo tak się właśnie do niej zwracał. Co jakiś czas powtarzał zdanie: "czyli co to jest ten hate emel?".

Nie moge się doczekać jutra, kiedy to dowiem się, jakie zadanie postawi przed nami kierownictwo.

6 listopada 2006

Dzisiaj byłem na spotkaniu z kierownictwem. Dyrektor był, owszem, miły, powitał mnie w szeregach (czy jakoś tak) i powiedział, że mogłem mieć więcej szczęścia. Nie zrozumiałem, o co mu chodziło. Okazało się, że naszym zadaniem jest stworzenie wielkiego systemu biznesowego na potrzeby pobliskiego lotniska. Mieliśmy wybrać kogoś, kto wydobędzie wymagania od zleceniodawców. Waligóra, jako menadżer, musiał wybrać architekturę i język implementacyjny oraz z naszą pomocą ustalić harmonogram. Powiedział, że ma już pewne propozycje, ale przedstawi ją na wewnętrznym spotkaniu zespołu. Po krótkim wykładzie na temat tego, kim są nasi zleceniodawcy i jak się z nimi skontaktować, byliśmy wolni. Kiedy wychodziłem, zauważyłem, że dyrektor śmiał się ukradkiem, a kiedy zamknęliśmy drzwi, zaczął się śmiać całkiem jawnie. Powiedziałbym nawet, że śmiał się do rozpuku. Może cieszył się, że tak doświadczony zespół jak nasz zabiera się za tą robotę?

Waligóra zapowiedział, że spotkanie wewnętrzne odbędzie się jutro, bo musi najpierw dokończyć książkę, której treść ma "nietrywialne znaczenie dla powodzenia przedsięwzięcia". Potem usiadł przy biurku i wyjął podręcznik HTML.

Tomek załatwił mi wreszcie dysk. 60 GB. Powiedział, że wiszę mu za to piwo. Jako że dysk był zdobyczny, a nie przydzielony, musiałem sobie wszystko zainstalować od nowa, co też robiłem przez resztę dnia.

7 listopada 2006

W końcu odbyło się wewnętrzne spotkanie zespołu. Waligóra obwieścił, że według jego metryk najbliśszy kamień milowy mamy za miesiąc, że system będzie w architekturze (tu uważnie spojrzał na kartkę, którą miał ze sobą) klient-serwer oraz że, językiem implementacji będzie "hate emel". To ostatnie mocno mnie zdziwiło, lecz, widząc niewzruszenie reszty zespołu, nie wypowiedziałem głośno swoich obaw. Następnie Waligóra dodał, że nie będziemy pozyskiwać wymagań i że lepiej będzie, jak my je sami wymyślimy - wtedy mile zaskoczymy zleceniodawców i być może dostaniemy premię. "Wymagania tylko ograniczają programistę" - stwierdził.

Po spotkaniu wszyscy poszli na kawę, z wyjątkiem Zośki - jedynej kobiety w zespole. Podszedłem do niej i zapytałem, dlaczego nikt nie zwrócił uwagi, że HTML to nie jest zbyt dobry język do implementacji systemu z rozbudowaną logiką. Uśmiechnęła się tylko i powiedziała, żebym pisał w czym mi wygodnie, po czym, widząc moje zdziwienie, dodała: "Jeśli Waligóra będzie pytał o kod, to powiedz mu, że to dialekt HTMLa do zastosowań lotniczych". Powiedziała mi także, że wylosowano mnie do podzespołu zarządzającego wymaganiami. "Kiedy?" - zapytałem. Odpowiedź otrzymałem nieoczekiwanie od Edka, który akurat przechodził: "ciągnęliśmy słomki i padło między innymi na Ciebie". Fajnie, że dowiedzialem się rychło w czas.

Czy tutaj w ogóle ktoś słucha menadżerów?

8 listopada 2006

Dzisiaj spotkaliśmy się osobiście z klientem, by wydobyć wymagania. My, to znaczy ja, Zenek i Henryk. Przedstawiciel klienta, pan Jarosław, był bardzo miły. Zadaliśmy zatem pierwsze pytanie - czego oczekuje od systemu. Potem przez dziesięć minut obserwowaliśmy, jak kręcił się na krześle, zastanawiał, patrzył przez okno. W końcu wydusił, że nie za bardzo wie, czego potrzebują, że generalnie chodzi o to, "żeby wszystko działało lepiej, No bo wie pan, komputeryzacja to podstawa rozwoju przedsiębiorstwa i co by powiedzieli akcjonariusze gdyby nie itd.". Henryk popatrzył na niego z miną pełną litości i wyższości zarazem. W końcu, jakby chcąc uspokoić pana Jarka, powiedział: "spoko, to się da zrobić, przecież to bełt!".
Zenek majstrował przy telefonie.
Widząc bezradność moich kolegów, wyjąłem moje szkice i obrazki, które na takie okazje zawsze kazali nam przygotowywać w szkole. Już miałem zacząć rozmawiać o szczegółach, kiedy Zenek dał mi ręką znak, bym zamilkł.
A Zenek majstrował przy telefonie.
Pan Jarosław, widząc, że mieniu firmowemu zagraża niechybne niebezpieczeństwo ze strony Zenka, zaczął się zastanawiać, co by tu uczynić. Z całą pewnością zadzwoniłby po ochronę, ale nie miał telefonu.
Bo Zenek Majstrował przy telefonie.
Atmosfera robiła się coraz bardziej gęsta i widać już było poszczególne oddechy. Nikt nie ważył się odzywać, bo Zenek zaraz uciszał. Staliśmy więc niemi i wpatrzeni w niego.
A Zenek majstrował przy telefonie.
W końcu, po kilku dobrych minutach dłubania, na jego twarzy pojawiło się wyraźne zadowolenie. Potem spojrzał na nas i rzekł: "Zrobione.".
Okazało się, że Zenek przerabiał telefon, by upewnić się, "że informacje nie przeciekną, psze pana. Bo wie pan, WSI i inne historie…".
Zabraliśmy się do rozmowy. Kiedy ja pertraktowałem z użyciem wszelkich znanych mi technik, łącznie z burzą mózgów i zestawem podstawowym (który dostałem od Tomka. Jak się okazało, nasza firma robiła już kiedyś coś podobnego), Zenek na wszelki wypadek uszczelniał okna, "bo wie pan, psze pana, zima idzie i lepiej, żeby nie wiało. A nuż jakieś licho przywieje?". Heniek natomiast zapewniał gorąco za każdym razem, że "to bełt i damy radę bez problemu". Zachowywał przy tym minę kamienną i niewzruszoną. Miejscami nawet mnie troszkę przekonywała.

Ponad dwie godziny mienęły, a my mieliśmy jako taki zestaw wymagań, poza tym chłopaki się burzyli, bo godziny pracy minęły, więc zabraliśmy zabawki i każdy z nasz udał się do domu.

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-Share Alike 2.5 License.